wtorek, 23 lutego 2010

Wspomnienia (II)

To było latem ubiegłego roku. Jeden z gorących, lipcowych dni, kiedy ciężko ujrzeć na niebie jakąkolwiek chmurę. Pogoda raczej niesprzyjająca żerowaniu. Pomimo tego, uciekłem z miasta na Kwisę na cały dzień. Do południa zaliczyłem dwa pstrągi, które niestety nie powalały rozmiarem. Największa patelnia robi się w takie dni o 13-14. O tej godzinie właśnie zdecydowałem, że wrzucę na luz. Byłem akurat po wewnętrznej stronie zakrętu rzeki. Plecak pod głowę, czapka (zmoczona wodą z rzeki) na nią i delektuję się lenistwem. Usłyszałem jakiś cichy plusk, więc spojrzałem na wodę, ale nic ciekawego nie ujrzałem. Po krótkim czasie słyszę jakąś muzykę, która robi się coraz głośniejsza. Na przeciwnym brzegu niedługo pojawił się facet z zamontowanym odtwarzaczem muzyki, którą określiłbym jako czeskie disco polo (!). Łowił na spining, rzucając w każde możliwe miejsce woblera średniej wielkości. Nie wymieniliśmy się doświadczeniami z tego dnia, chociaż i tak miałem wątpliwości, czy bylibyśmy się w stanie dogadać. W każdym bądź razie, leżałem dalej, nie przejmując się niczym. No i znowu powróciły te ciche pluski z wody. Wtedy zacząłem obserwować ten zakręt bez przerwy. Okazało się, że coś zbierało owady na przeciwnym brzegu zaraz obok zwalonego drzewa. Ten czeski fan muzyki obrzucał to miejsce również, ale ryba nie zaatakowała jego woblera. Nie widziałem tego dnia żadnej większej rójki, więc zdecydowałem się na zasłużoną muchę, jaką jest Red Tag w rozmiarze #14. Parę rzutów, ale bez wyjścia do tworu moich dłoni. Odczekałem krótką chwilę i rzucam znowu. Mucha popłynęła blisko drzewa, gdzie widziałem wyjścia tego osobnika. Tym razem zebrał. Zacięcie i holuję go do brzegu. Pstrąg nie był żadnym olbrzymem - 30 cm, może odrobinę więcej. Parę zdjęć i potok wraca do swojej kryjówki.
Sytuacja bardzo dziwna, bo w takie dni, kiedy słońce wali przez cały dzień, pstrągi zaczynają zbierać owady najczęściej o zmierzchu. To tylko potwierdza, że przygody nad rzeką są nieprzewidywalne i lepiej nie trzymać się mocno utartych schematów.



Odwilż nadeszła i śnieg stopniowo znika. Może w marcu pstrągi przebudzą się co nieco. Miejmy nadzieję.

czwartek, 4 lutego 2010

Klątwa

W zimie nie mam szczęścia, ale niektórych rzeczy nie przeskoczysz. Większa odwilż nie nadchodzi. Skorzystałem z tymczasowej sytuacji, którą była temperatura oscylująca wokół zera i znalazłem się w pociągu.
Masa śniegu poza miastem. Spociłem się idąc w tych zaspach, ale jakoś przebiłem się do rzeki. Mały szok - rzeczka skuta lodem, tylko mały przesmyk na 2 m na środku. Myślałem, że będę musiał zadowolić rzucaniem w takie dziurki, ale całe szczęście za zakrętem lodu było znacznie mniej.
Plusem wody tej wielkości jest to, że pstrągi widać. Masz świadomość, że nie czeszesz wody pustej. Widziałem trzy pstrągi. Wszystkie w tej samej sytuacji - błyskawicznej ucieczce po tym jak zobaczyły moją sylwetkę. Blisko zalewu z wody wyciągnąłem gałązkę, a na niej larwę ważki (tak mi się wydaje przynajmniej) i jętki. Trochę mnie to zdziwiło, bo przecież mamy początek lutego. Przed samym zalewem dokarmiłem cztery łabędzie, spakowałem sprzęt i zawinąłem.
Klątwa nadal działa, ale tego się spodziewałem. Woda jest niska i ciężko się maskować w tej bieli. W każdym razie, zrobiłem to czego mi było trzeba - uciekłem na parę godzin od codzienności na świeże powietrze.