poniedziałek, 25 października 2010

Tym największym zawsze się udaje

Pojechaliśmy z Rafałem na górny Bóbr. Byłem tam drugi raz w życiu, a na tych miejscówkach po raz pierwszy.
Piękne okolice w barwach jesieni - to już było widać w drodze na miejsce. Wiało dość mocno i dobrze, że sznur mam o klasę wyżej niż kijka. Na początku nimfa (koło 12.00), bo aktywności nie było widać. Tylko jakiś króciak siadł i się spiął. Trochę później owady zaczęły się roić i zmieniłem zestaw na suchego Red Tag'a #16, na którego lipienie reagowały bardzo dobrze. Na pierwszym odcinku przeważnie dużo malucha. Podjechaliśmy w dół rzeki o jakieś 10 km i zaraz na początku miałem coś między 35-40 cm ze spokojnej wody. Ostrożny hol nic nie dał i lipień się odpiął. Później niestety już tylko takie pod wymiar. W każdym razie okolica piękna i kiełbasa z grilla ciągle dobrze smakuje.








1 komentarze:

bartekopacz pisze...

No stary na taką relację czekałem!!!

Trzecie zdjęcie od dołu - bajka!

Dałeś ciała z tym większym ;D